Korytarze szpitali jeszcze dziewięć miesięcy temu nie kojarzyły mi się z zamartwianiem się i ciągłym wyczekiwaniem na lekarza, który coś powie - da znak, że wszystko w porządku. Kiedy Julia powiedziała mi o ciąży... skakałem z radości. Staraliśmy się od wielu miesięcy.
Ale moja żona nie czuła się zbyt dobrze. Dowiedzieliśmy się, że ciąża może ją zabić i musimy rozważyć decyzję o usunięciu dziecka. Julia nie uroniła ani jednej łzy i nie czekała z decyzją. Od razu powiedziała, że podejmie każde ryzyko, żeby je urodzić.
Przecież to nasze maleństwo... - tak to wtedy określiła. Skłamałbym mówiąc, że nie próbowałem jej przekonywać do zmiany zdania. Była na mnie o to zła. Pewnie pomyślała, że go nie chcę...
Ale wróćmy do korytarzy szpitali. Widzę w nich lustro mojego strachu. Przez te dziewięć miesięcy byliśmy w wielu miejscach. W tym wszystko jest nowe i błyszczące. Niedawno przeprowadzono tutaj remont i sprzęt jest bardzo nowoczesny, ale moje uczucia nadal są takie same. To miejsce, to może być mój koniec.
Kilkadziesiąt minut później na korytarzu pojawił się lekarz, a ja wiedziałem, że coś jest nie tak. Znałem to spojrzenie. Kiedy lekarze mają do przekazania dobre wieści w ich oczach płynie lawa i tańczą iskierki. Natomiast kiedy informacje są złe spoglądają na ciebie jakby w tęczówkach panowała zima albo padał deszcz.
W jego oczach nie było nic z tych rzeczy. Pewnie mi powie, że mam być dobrej myśli bo robią co w ich mocy. Nie miałem pojęcia, że razem ze słowami, które wypowie lekarz zawali się cały mój świat.
Spokojnym i rzeczowym tonem poinformował mnie, że jestem od teraz ojcem zdrowego synka.
Kiedy się uśmiechnąłem i zapytałem czy mogę pójść do żony i syna on zmarszczył brwi i poprosił, żebym usiadł...
Ale...ale ja już wiedziałem co chce mi powiedzieć. Po moich policzkach popłynęły łzy a wewnątrz zapłonął ogień.
Lekarze zawsze muszą skończyć co zaczęli. Tak bardzo nie chciałem usłyszeć tych słów... kręciłem tylko głową przecząco.
Zrobiliśmy co w naszej mocy, żeby pańska żona przeżyła. Niestety jej serce przestało bić i nie udało się nam nic zrobić. Bardzo panu współczuję... - zrobił sobie chwilę przerwy i kontynuował - Może pan zobaczyć swojego syna.
W jednej chwili cieszyłem się jak nikt inny na świecie, a w drugiej już biegłem do toalety, żeby zwymiotować. Nie wiedziałem co robić...
no cześć mistrzu *-*
OdpowiedzUsuńSpoko, ze usuwasz komentarze niepochlebne. Nie zawsze będziesz chwalony.
OdpowiedzUsuńTyle, że ja nie mam moderacji komentarzy na tym blogu, dodają się jak leci - nie było żadnego tutaj jak widać, więc sory, może się nie dodał :)
Usuńhahahahaha xd
Usuń